1 Comment

Strefa dyskomfortu, czyli dlaczego nie zostałem psychologiem. Zawsze bawiły mnie rozkminki psychologiczne. Jak byłem po maturze chciałem wykorzystywać psychologię w dwóch celach: 1. manipulacji innymi ludźmi i 2. zrozumienia drugiego człowieka i podpowiedzenia mu, co można zrobić, żeby było mu lepiej. W końcu, jak bawiłem się psychoanalizą na sobie, psychicznie się poharatałem. I tu pojawiła się refleksja, która nie wypuściła mnie do strefy dyskomfortu — a co będzie, jak za 10 lat zasiądę w gabinecie na fotelu psychoanalityka i tak namieszam w głowie pacjentowi na szezlongu, że wyjdzie z wizyty i zrobi sobie krzywdę lub może nawet się zabije? Później przekonałem się, że szezlongi w gabinetach są tylko na amerykańskich filmach. Sam przeszedłem jedną psychoterapię, przymierzam się do drugiej. Uważam, że każdy, kto pracuje z ludźmi (a już na pewno trener czy nauczyciel) powinien co 5 lat przechodzić przez proces psychoterapeutyczny. Psychologiem nigdy nie zostałem. Poszedłem na kulturoznawstwo. Doszedłem do wniosku, że w analizach kulturowych można bawić się psychologią, a jak się „strzeli baboka”, to co najwyżej koledzy z uczelni będą się śmiali. W każdym razie wszyscy przeżyją. A jak dziś słyszę czy czytam o nowych psychologicznych koncepcjach edukacyjnych, zabiegach marketingowych, zachowaniach społecznych, to moszczę się w tej swojej pozycji mini eksperta i w duchu rzucam do siebie, no kur*wa przecież to wiedziałem, tylko nie miałem pojęcia, że to się tak nazywa.

Expand full comment